Archiwum

Stefan Pastuszewski - Staroprawosławie w powieści "Piotr Pierwszy" (3)

0 Dislike0
Gwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywna
 

Bojarzy i szlachta, a szczególnie ta uzależniona od dworu, szli na strzyżenie niczym owcy na rzeź. Opierali się jedynie raskolnicy, dla których zarost miał znaczenie religijne (nie wolno zmieniać oblicza danego przez Boga). Car obłożył więc ich podatkiem za noszenie brody. Kasa państwa szykującego się do imperialnych zaborów łaknęła pieniędzy.

Mimo stłumienia buntu strzelców w 1682 roku, ale również jako odwetowa reakcja na owo stłumienie, w 1698 roku podczas nieobecności cara wybuchło powstanie strzeleckie (ros. strieleckoje wostanije). Miało ono również charakter polityczny, motywowany jednak na zewnątrz obroną starych obyczajów, które car Piotr I bezwzględnie rugował. Powstańcy w liczbie 4.000 osób zamierzali osadzić na tronie, przebywającą w Monastyrze Nowodiewiczym, lecz jeszcze bez postrzyżyn, carównę Zofię, a gdyby ona odmówiła, to koronować chcieli, przebywającego wówczas w Kargopolu na wygnaniu wraz z rodziną księcia Wasilija Wasiljewicza Golicyna. Zamierzano też ukarać wszystkich golących brody i palących tytoń, spalić Niemiecką Słobodę i wymordować wszystkich obcokrajowców. Powstanie strzeleckie głosiło hasła izolacji Rosji od Zachodu.

Powstanie strzeleckie zostało stłumione przez oddziały wierne carowi, który wówczas przebywał w Austrii. Zdążających do Moskwy 2200 strzelców wybito ogniem artyleryjskim pod Nowym Ierusalimem (Istria). Pozostałych przy życiu buntowników ukarano śmiercią, chłostą i napiętnowaniem (obcięcie nosów i uszów oraz wypalenie stygmatów). Był to osobisty rozkaz cara, który podczas przesłuchań lubował się w zadawaniu tortur. Zmuszał też dworzan do odrąbywania głów powstańcom. Według A. N. Tołstoja kaźń wielu strzelców miała charakter religijnej ofiary. "Kładli się na szafocie - wszyscy żegnali się dwoma palcami… W imię starzyzny, w imię biedy… Żebractwo, nawiedzenia…" (t. II-III, s. 33).

Zamieszane w spisek przyrodnie siostry Zofię i Martę car zmusił do postrzyżyn zakonnych. Zofia jako mniszka Zuzanna osadzona została w surowej regule w klasztorze Nowodziewiczym, a Marta jako Małgorzata w klasztorze Uspienskim w Słobodzie Aleksandrowskiej. Zofię ukarał swoistymi torturami psychicznymi. "Trzech strzelców, którzy przyznali się do niedozwolonych kontaktów z carówną, powieszono tuż przed jej oknami tak, że mogła ich dosięgnąć ręką. Wiszących nie zdejmowano przez dłuższy czas. Codziennie rano Zofia widziała w oknach sypialni trupy swych sojuszników, trzymających w rękach adresowane do niej supliki. Wpadła w depresję, z której nie uleczyła się już nigdy".

Rozpoczęło się stopniowe rozwiązywanie formacji strzeleckiej, która ostatecznie przestała istnieć w latach dwudziestych XVIII wieku, choć strzeleckie oddziały miejskie, bardziej już o cechach lokalnej żandarmerii, przetrwały na prowincji do końca wieku.

Raskoł rozprzestrzeniał się nie tylko jako obrona starej religii, ale także jako reakcja osób pokrzywdzonych za nadużycia establihmentu, do którego z kolei przylgnęli też popi nowoobrzędowi, coraz bardziej wiążący się z władzą świecką. A.N. Tołstoj tę tezę marksistowskiej historiografii o konfliktowym rozwarstwieniu się społeczeństwa feudalnego podtrzymywał przez całą powieść, choć nie czynił tego zbyt nachalnie. Nie gubił jak historycy marksistowscy motywów religijnych.

"Świątynie zaczynają świecić pustkami. Sporo ludu odstręczyło się: prawosławni popi złakomili się na dostatki - trzymają z tymi, co tej zimy w Moskwie tracili i wieszali. W niejednej cerkwi pop nie zaczyna nabożeństwa, ale zadarłszy brodę krzyczy na dzwonnika: - Uderz w wielki dzwon, zakuty łbie, uderzaj głośniej!... - Dzwonił nie dzwonił, lud omija cerkwie, nie chce się żegnać szczyptą. Raskolnicy nauczają: - Szczypta to jest figa, rozsuń dwa palce, wielki palec wetknij pomiędzy nie. Wiadomo, kto naucza wywijać figą przed nosem...".

Obrona starej wiary łączyła się z zabobonami, narastała atmosfera grozy. Cerkiew państwowa przeżywała kryzys.

"- Prawdę mówi... My w Palesze na wielki post namalowaliśmy sześćset obrazów. Wedle dawnych lat - za mało. A teraz ani jednego nie sprzedaliśmy w Moskwie. W Palesze jęk. Dlaczego? Malowanie nasze jasne, tytuł Jezusa z dwoma „i". Ręka błogosławiąca szczyptą. I krzyż malujemy czteroramienny. Wszystko wedle obrządku prawosławnego. Rozumiecie? Ci, co kupują od nas obrazy - kramarze Korzinkin, Diaczkow, Wykulin - mówią nam: "Przestańcie tak malować. Deski te trza spalić, one są pokuśne, na nich - powiadają - jest łapa..." "Jak to łapa?" (Malarz chlipnął krótko. Mieszczuch zaszczękał zębami, pochylając się nisko nad stołem.) "A tak - powiadają - ślad jego łapy... Widzieliście na ziemi ślad ptasi - cztery kreski... A na waszych obrazach to samo..." "Gdzie?" "A krzyż czwororamienny... Rozumiecie? Wy - powiadają - nie woźcie do Moskwy tego towaru. Teraz już cała Moskwa zrozumiała, skąd ciągnie smrodem...".

Chłop mrugał powiekami, trudno zmiarkować: wierzy czy nie wierzy. Obcy podśmiewał się, żuł czosnek. Mieszczuch mrugał, potakiwał i naraz, obejrzawszy się, wysunął wargi, szepnął:
- A tytoń? W jakich to księgach wyczytano, żeby człowiek połykał dym? Kto to ma dym w paszczy? Co? Za czterdzieści i osiem tysięcy rubli wszystkie miasta i cała Syberia oddana w dzierżawę Anglikowi Carmartenowi dla sprzedaży tytoniu. I nakaz, żeby to diabelskie ziele, nikocjanę, palić. Czyja to sprawka? A herbata, a kawa? A kartofla - tfu, niech będzie przeklęta Antychrystowa pokusa - kartofla! Wszystko to zielsko zza morza, a handlują nim u nas lutrzy i katolicy... Kto pije herbatę - ten heretyk... kto pije kawę, tego dusza w okowach... Tak, tfu - zdechnę raczej, a nie wezmę tego do swego sklepu...” (t. II-III, s. 11).

Jedynym wyjściem wydawała się być ucieczka, bierny opór:
- "Więc zboże zjemy, a na wiosnę wszyscy się rozjedziemy - rzekł chłop twardo.
- Bracia! - malarz z tęsknotą wpatrzył się w mokre okienko. - Bracia, na północy - piękne pustelnie, spokojna przystań, ciche życie…" (t. II-III, s. 12).

"Katastrofalny spadek poziomu życia był w wielu przypadkach przyczyną oddzielenia znacznej liczby wiernych od Cerkwi panującej", kojarzonej z uciekającą władzą państwową.

Kryzys spowodowany reformami piotrowymi, w tym otwarcie granic dla obcego handlu, dotknął też kupców, którzy nie wytrzymywali konkurencji z napływającymi do Rosji cudzoziemcami. Raskoł, niezależnie od tego, że był reakcją obronną na zmianę, stanowił mistyczną odpowiedź na zwykłe problemy życiowe. Wywoływał chrześcijański solidaryzm, który z czasem zjednoczył spychane na margines rosyjskie kupiectwo, a potem przedsiębiorczość w takim stopniu, że we wczesnej fazie rosyjskiego kapitalizmu (od 1864 roku) stanowiły one  jego główną siłę napędową. Nieakceptowana przez władzę wiara, dająca jednak poczucie wspólnoty i odrębności, szczególnie w obliczu zachodnioeuropejskiej konkurencji, mobilizowały do solidarnej współpracy i współdziałania, wzmacniając równocześnie wzajemne ekonomiczne zależności. Kupiectwo raskolnicze stało się swoistym państwem w państwie, które rozbiła dopiero finansjera kredytowo-pieniężna na przełomie XIX i XX wieku.

Powieściowy kupiec Wasilij Rewiakin organizował w swojej posiadłości ukrytej za „niedostępnymi parkanami” nabożeństwa dla krewnych, faktorów, czeladzi:

"Pachniało gorącym woskiem, kadzidłem. Na heblowanej  podłodze klęczało ze trzydziestu, może więcej ludzi. Człowiek z krzywymi ramiony, w czarnej szacie i skufii, odmawiał modlitwy przy aksamitnym klęczniku. Odwracając zbutwiałe kartki rękopiśmiennego modlitewnika podniósł skołtunioną brodę ku ogniom świec. Świece płonęły na całej ścianie, już od samej podłogi, przed dużymi i małymi obrazami, malowanymi na starodawny, nowogrodzki sposób.
Odprawiali modły wedle bezpopowskiego obrządku. Śpiewali posępnie, przez nos. Przed modlącymi się, na prawo od starca, klęczał niziutki, z kozią bródką Wasilij Rewiakin. Przebierał różaniec, wznosił oczy na święte oblicza albo leciutko odwrócony spoglądał zezem - a wówczas pod jego oczkiem modlący się jeszcze żarliwiej bili pokłony, kalecząc czoła.
Połamany starzec zamknął księgę, wzniósł ją nad głową, obrócił się: broda powydzierana kępami, niezbyt jeszcze stara twarz z przetrąconym nosem. Wpijając rozszerzone źrenice niby w jakąś straszną zjawę, rozdziawił usta z powybijanymi zębami, wzniósł głos:
- Wspomnijmy słowa cnotliwego Hipolita, papieża rzymskiego: „A gdy nadejdą czasy Antychrysta, kościół Boży zapadnie się i bezkrwawa ofiara zostanie zaniechana. Pokusa zagości w miastach i siołach, w klasztorach i na pustelniach. I nikt nie zostanie zbawiony okrom małej garstki...".

Głos był straszny. Pobożni padli na twarze, ramiona dygotały. Starzec stał ze wzniesioną księgą, dopóki płacz nie stał się powszechny.
-    Ot, co wam powiem, bracia - mówił starzec po skończonym nabożeństwie, obejmując ręką drewniany krzyż na piersi. - Doznałem łaski. Przywiódł mnie Bóg nad jezioro Woł, na pustynię, do starca Nektariusza. Pokłoniłem się starcowi, a on zapytał mnie: "Co chcesz zbawić: duszę czy ciało?" "Duszę, duszę" - odpowiedziałem. A wówczas rzekł do mnie starzec: "Błogosławię ci, dziecię!" I ratował moją duszę, umartwiając ciało... Na pustyni jedliśmy paproć i szczaw, żołędzie dębu miast chleba, a z pni sosnowych odrywaliśmy korę, suszyli i ugniatali z rybą - oto było nasze jadło. I nie umorzył nas Pan. A oto, co znosiłem od mego przewodnika od pierwszych dni: każdego dnia bił mnie dwa razy... I na Wielkanoc też bijał mnie dwa razy. Przez dwa roki, licząc dwa razy dziennie - otrzymałem tysiąc czterysta trzydzieści chłost. A ile miałem codziennie z jego czcigodnych rąk ran i uderzeń - tego nie zliczę. Pasterz poskramiał moje ciało: co mu się w ręku przygodziło - tym też mnie darzył, sierotkę swoją, pisklę małe. Pouczał ożogiem i tłuczkiem, czym tłuką w stępie, pogrzebaczem i statkami - w czym warzy strawę, i wałkiem, którym robią ciasto... Gwoli oświeceniu ciemnej duszy przewodnik mój ranił ciało moje... Nosidłem, na którym noszą cebry z wodą, tym drewnem odbił mi z nogi łydkę, aby nogi moje przysposobić do posłuszeństwa. A umartwiał moje ciało nie tylko wszelakim drewnem, ale i żelazem, i kamieniem, i szarpaniem za włosy, a bywało i cegłą. Wówczas to palce rąk moich zostały wytrącone ze stawów i połamane kości i żebra. I nie umorzył mnie Pan. Teraz ciało moje niemocne, lecz duch pełen światłości... Bracia, nie leńcie się w trosce o dusze wasze!

 

Wydawca: Towarzystwo Inicjatyw Kulturalnych - akant.org
We use cookies

Na naszej stronie internetowej używamy plików cookie. Niektóre z nich są niezbędne dla funkcjonowania strony, inne pomagają nam w ulepszaniu tej strony i doświadczeń użytkownika (Tracking Cookies). Możesz sam zdecydować, czy chcesz zezwolić na pliki cookie. Należy pamiętać, że w przypadku odrzucenia, nie wszystkie funkcje strony mogą być dostępne.