Podróże kształcą. Ostatni plener literacki w pewnym urokliwym i gościnnym miasteczku tak właśnie oceniam. Warsztaty literackie ciekawe i inspirujące, wycieczki atrakcyjne, spotkania literackie na poziomie.
Jak zwykle jednak, wszystkiego mi mało. Szukam jeszcze ciekawej książki. Wybieram się do księgarni. Po drodze dołącza koleżanka Irena. W witrynie odnajdujemy nazwisko koleżanki po piórze. Miłe to, bardzo miłe. Tak trudno dzisiaj o zaistnienie wśród czytelników. Obserwuję kupujących. O tłumach nie ma mowy, ale niektórzy wychodzą z wielkimi tomami prozy. O poezję nie pyta nikt. Wnioski nasuwają się same.
Dostrzegam reprint wydania dzieła o Galicji autorstwa Franciszka Bujaka z 1908 roku. Szukałam tego. Kupuję I tom. Drogo, ale chcę to mieć na półce. Irena nie może się zdecydować. Przegląda, przekłada, odkłada…Wybiera wreszcie coś dla swojej siostrzenicy.
Wychodzimy z księgarni z niedosytem zakupów. Rozmawiamy oczywiście o książkach. Koleżanka proponuje odwiedzenie antykwariatu. Obie bardzo lubimy to miejsce. Te "zaczytane" pozycje i te nigdy nie czytane przyciągają wzrok i drażnią wyjątkowością. A rozmowa ze znanym nam dobrze antykwariuszem jest zawsze ucztą duchową. Nie mamy jednak pojęcia, gdzie w tym miasteczku znajduje się antykwariat. Koniec języka za przewodnika. Pierwsza z zapytanych osób burknęła:
– Nie wiem.
Napotkana zaraz za rogiem ulicy młoda piękna dziewczyna szacowana przez nas na licealistkę głośno się zastanawia:
– Antykwariat, antykwariat… Antykwariat! To sklep z antykami? Stare meble i takie tam rupiecie? Nie ma u nas czegoś takiego. W dzień targowy są wystawki.
– My szukamy takiego antykwariatu, gdzie książki można kupić – dopowiada Irena.
– Książki? Nie słyszałam.
Do trzech razy sztuka. Naprzeciw nas idzie młody mężczyzna. Zadbany, w markowej koszulce, wesoły, pewny siebie. Wyraźnie zdziwiony naszą prośbą zaskakuje nas pytaniem:
– A co to takiego ten antykwariat? Może panie chcą iść do lombardu? Są u nas trzy. Panie chcą coś kupić, czy sprzedać? Mogę doradzić. Złoto najlepiej sprzedać u…
Irena nabiera powietrza i wyjaśnia młodemu człowiekowi o co nam chodzi. Mężczyzna po chwili namysłu zapewnił nas, że sklepu ze starymi książkami nie ma. Niedowierzamy. Wracamy z pytaniem do księgarni. Rzeczywiście, powiedział prawdę.
Tej wiosny towarzyszę mężowi w wyprawie nad morze. Lokujemy się na obrzeżach miasteczka w przytulnym pensjonacie, który przyjmuje takich okazjonalnych rybaków. Mąż zapisał się na kuter. Lubi wyprawy na dorsze. Ja też lubię dorsze, ale na talerzu, więc czasu mam dużo. Pytam gospodynię o księgarnię.
– Nie ma. Ale, ale… Bliziutko, za rogiem jest chiński market. Tam są książki. Całe "góry".
Wybrałam się tam. Przy jednej ze ścian marketu dosłownie "góry książek". W koszach, pudełkach, na byle jak skleconych półkach pełno książek. I nawet jakoś tam przez tę uroczą Chinkę posegregowane. Z kosza stojącego na podłodze wyziera poezja i filozofia, drugi kosz napełniony po brzegi lekturami szkolnymi. A jakie tytuły, jakie nazwiska! W pudełkach stare książki, to znaczy "używane". Tak się właśnie sprzedawczyni o nich wyraziła. Na półkach: harlekiny, kryminały, poradniki, przewodniki, mapki, książki kulinarne…
Pochylam się nad koszami. Wybieram pięć pozycji. Bardzo uprzejma sprzedawczyni chińskiego marketu łamaną polszczyzną informuje mnie, że dziś "ksioszki z koszków" są w promocji. Teraz to ja niedowierzam swoim oczom. Kwota do zapłacenia – 3,98 zł. Ogarniam jeszcze raz wzrokiem sklep, ten osobliwy znak czasów. Młoda kobieta wchodzi z reklamówką książek. Po krótkiej rozmowie z ekspedientką pozycje lądują w koszu z lekturami. Otrzymane pieniądze zaraz przeznacza na zakup jakiejś szmatki. Za chwilę starszy pan zgarnia z lady "jak leci" do targowej torby książkowe gratisy. Widocznie czyni to nie pierwszy raz, bo jedyną oznaką tego nabytku jest wymiana uśmiechów. Nie śmiem pytać o przeznaczenie. To oczywiste, że na podpałkę.